poniedziałek, 15 września 2014

14 - Zmiany, wyjazd, o co chodzi?

- Amy, przyjedź tu, proszę. Wiem, że nie dałem ci nic wyjaśnić, przepraszam. Teraz cię potrzebuję. Błagam, przyjedź.
- Ale co się dzieje, Louis, co z babcią?
- Ona... Ona nie żyje.
W tym momencie KOMÓRKA wypadła mi z rąk. Rozpłakałam się na środku korytarza. Moje życie na nowo stało się wielką ruiną, jakąś wielką zapadnią nieszczęść.

.
- Amy? - głos zaniepokojonego Bruna. - Amy, co się stało? - przykucnął koło mnie i objął delikatnie ramieniem. To było takie dziwne uczucie. Przyjaźnimy się, ale on nigdy mnie nie objął. Nie wiem czemu przeszły mnie ciarki. Jednak w tej sytuacji nie zastanawiałam się nad tym. Myślałam tylko o Louis'ie i o babci.
- Wyjeżdżam.
- Amy, powiesz mi co się dzieje!? - wrzasnął.
- Idę spać, nie, nie powiem, nie teraz.
- Kurna, Amy - chwycił mnie za rękę i jakby nie chciał puścić.
- Przepraszam - był to mój najcichszy szept ze wszystkich szeptów.

Zamknęłam się w pokoju hotelowym i choć Bruno próbował do mnie wejść to ja nie reagowałam. Może postąpiłam głupio, ale nie chciałam mieszać w to wszystko innych. Zadzwoniłam do Louisa.
- Lou? Lou, słyszysz mnie? Będzie dobrze, kochanie, rozumiesz?
- Przyjedziesz? - płakał, nadal.
- Przyjadę... Jutro albo pojutrze... Albo na moim najbliższym locie. Obiecuję.

A jak się rano okazało - lot miałam za 2 dni.

* * *
- Co jej było? - Phil podszedł do Bruna.
- Nie wiem.
- A nadal jest taka?
- Nie wiem.
- Wstała już?
- Nie wiem. Phil, rozumiesz? Nic nie wiem! - prawie że krzyknął.
- Może to prywatna sprawa, zrozummy ją.
Phil tylko widział jak Bruno ciągle odwracał głowę w bok albo patrzył w sufit. Przez chwilę jakby ujrzał nawet maleńką łzę na poliku.
- Zależy ci na niej.
- No tak.
- Ale jako...
- Phil, idioto, jako na przyjaciółce, nikim więcej.
- Więc skup się. Co się wczoraj wydarzyło?
- Odebrała telefon, płakała...
- I?
- I nie wiem.
Phil zrozumiał wtedy, że ta rozmowa nie ma sensu.

* * *
Po obudzeniu się było już trochę lepiej. Zwykle z problemami trzeba się przespać i to chyba rzeczywiście działa. Chciałam otworzyć drzwi od pokoju hotelowego, ale coś je jakby... Blokowało.
- Auć - usłyszałam.
Bruno Mars siedział pod moimi drzwiami.
- Co jest? Czemu tu siedzisz?
A Bruno jak gdyby nigdy nic popchnął mnie z powrotem w stronę mojego pokoju, po czym sam wszedł do środka. Jakby tego było mało to jeszcze zakluczył drzwi. Usiadł na moim łóżku i patrzył tymi swoimi brązowymi oczkami ze sztucznym przyklejonym uśmiechem do twarzy.
- Wyjeżdżam. - zaczęłam rozmowę od tej fascynującej nowiny.
A Bruno próbował się roześmiać co wyszło mu jeszcze gorzej niż sam sztuczny uśmiech.
- Super. Coś jeszcze co ma mnie dobić?
Zamilkłam.
- O, wiem! Może powiesz co się wczoraj stało.
- Nie, ja nie chcę o tym gadać...
- Super.
- Bruno... - zaczęłam, ale nie dokończyłam. A ten się na mnie gapił jak jakiś idiota. - Wyjeżdżam do Polski, ale wrócę. - Bruno wstał z mojego łóżka. - Kiedyś pewnie wrócę. - Zaczął się do mnie przybliżać. - Ale nie bądź zły. - Stanął ze mną twarzą w twarz i chwycił delikatnie moją dłoń. Znów przeszły mnie te dziwne ciarki.
- Wiem, że masz swoje sprawy i nie powinienem się w niektóre wtrącać - zaczął. - Ale powiedz chociaż kto wczoraj dzwonił.
Znów zamilkłam, nie chciałam tego mówić. Ale kurcze, los chyba chciał, żeby on znał prawdę. Zadzwonił mój telefon. Chciałam podbiec, wyłączyć, bo byłam pewna, że to Louis, ale Bruno chwycił mnie w pasie, żebym nie mogła się wyrwać.
- Puść.
- Czekaj, zastanowię się... Nie.
- Puść no - zaczęłam się śmiać, pierwszy raz od wczoraj.
- Nie - on też się śmiał. Nagle potknęłam się o jego nogę i oboje wylądowaliśmy na ziemi. Znaczy ja leżałam tam dłużej, bo Bruno od razu wstał i chwycił mój telefon.
- Louis? Louis! - uśmiechnął się. - Amy, to Louis!
- Wiem.
- Nie cieszysz się? Czekaj...
- Babcia Louis'a nie żyje, zadowolony? - już się nie śmiałam, byłam na niego wkurzona, wygoniłam go z pokoju i znów się tam zamknęłam.
- Amy... Amy, ja nie wiedziałem.
Nie odpowiadałam, znów przyszła ta chwila, gdy totalnie się załamałam. Cały dzień przesiedziałam w domu. Bruno jak głupi nawet pisał smsy, dzwonił... Ale ja nie mogłam teraz o tym gadać.
Rano musiałam się pospieszyć,  bo miałam lot na 9.00.  W sumie tylko w pośpiechu pożegnałam się z Brunem, obiecując mu, że wrócę. Ale on nie chciał tego pośpiechu. Gdy ja już biegłam w stronę taksówki on chwycił moją dłoń.
- Będziemy w kontakcie?
- Jasne.
- Przepraszam za wczoraj.
- Nic się nie stało - westchnęłam. - Macie jakąś menadżerkę zastępczą?
- Taaa, ale na pewno nie będzie się sprawować tak dobrze jak ty - puścił oczko i zaśmiał się.
I wtedy jakbym wróciła do tej chwili sprzed paru miesięcy, jak siedzieliśmy razem w studio i zagapiliśmy się w siebie. Znowu tak było. Patrzylibyśmy pewnie tak bez końca, ale według tradycji coś to powinno przerwać. Dźwięk klaksonu taksówki.
- Pędzę już - uśmiechnęłam się.
- Trzymaj się - ucałował mój policzek. - Do niedługo, możesz przyjechać z Louisem - zaśmiał się na pożegnanie.
Wsiadłam do taksówki, potem do samolotu... I zaczęłam sobie myśleć ile się wydarzyło. Kiedyś ten Bruno był mi taki obojętny, kiedyś go nienawidziłam, a teraz?
Tak naprawdę to był dopiero początek wszystkiego.

-----------------------------------------------------------------------------------------
Wiem, wiem, nie ma akcji, ale dopiero co się ogarnęłam w szkole, także przepraszam :) odcinki postaram się dodawać częściej, dobranoc :*