piątek, 21 listopada 2014

16 - Superbowl

Po wyjściu Louisa wzięłam do ręki telefon. 10 nieodebranych połączeń, wszystkie od Bruna. A może miał mi coś do powiedzenia? Może coś da się... Nie no. Już nie dzwoni. Może chciał po prostu udawać miłego. To już nieważne, nie mogę o nim myśleć. Bruno Mars znów jest obcą mi gwiazdą.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

- Wymyśliłeś coś, Phil? - zapytał Bruno, gdy ten wszedł do studio.
- Co miałby wymyślić? - spytał Jamareo.
- Wiesz, Amy i Bruno... Trochę się pokłócili.
- Po prostu Phil wpadł na durny pomysł.
- A teraz mam chyba mniej durny.
- Jaki? - Bruno wstał z fotela.
- Jedź do niej.
- Co?
- Do Polski. Jak najszybciej.
- Proszę cię, jak jej chłopak mnie zobaczy... No a poza tym za dwa tygodnie Superbowl...
- Jak chcesz - uśmiechnął się Phil i razem z resztą Hooligans weszli do pokoju, gdzie były wszystkie instrumenty.
Bruno z powrotem usiadł na fotel. Może warto zadzwonić jeszcze raz? Może odbierze? Musiał jej coś powiedzieć. Musiała wiedzieć, że jest dla niego ważna.

* * *
Wahałam się. Co miał mi do powiedzenia?
- Halo?
- Amy, kobieto, nareszcie odebrałaś! Nie zrozumiałaś mnie. Zastanawiałem się po prostu czy może nie wolisz zostać tam, ze swoim chłopakiem. Może ty nie chcesz tej pracy? Bez względu na odpowiedź, pamiętaj, jesteś dla mnie bardzo ważną osobą i nie chcę, żeby nasz kontakt się urwał.
- Jestem? Jestem ważną osobą? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak, a jeśli mi nie wierzysz, to mogę nawet przylecieć tam do Polski, żeby ci to udowodnić.
- Nie. Nie. Ja... Ja chciałabym wrócić. Bardzo. Bruno. Przecież Superbowl niedługo. O wszystkim zupełnie zapomniałam... Ale nie mam teraz pieniędzy na bilet.
- Spokojnie, złotko. - uśmiechnęłam się do słuchawki po tych słowach. Wszystko czego teraz pragnęłam to przytulić go. - Masz czas. Wykombinujesz coś. A jeśli nie, to może ja jakoś pomogę.
W tym momencie do domu wrócił Louis.
- Muszę iść - rozłączyłam się.
- Hej, kotku.
- Hej... - powiedziałam niepewnie. Znów bardzo zbliżyłam się do Louisa i w sumie to nie chciałam go opuszczać.
- Jednak jestem potrzebna w tej pracy... Tej, co ci mówiłam.
- Co to za zmiana? - Louis zdjął kurtkę i odwiesił ją na wieszak.
- To długa historia. Ale ja nie chcę naszej rozłąki.
Może naprawdę powinnam pojechać tam z nim? Przecież nie wkurzyłby się chyba, że moim szefem jest Bruno.
- Ja też nie, kochanie, ale chyba musimy to przeboleć. Będziemy się odwiedzać.
- Ale w sumie... Dlaczego nie wyjedziesz ze mną? Przecież nic cię tu nie trzyma!
Louis wydał mi się wtedy lekko zakłopotany.
- Nie, nie. Ja zostanę tutaj. Nie umiałbym tam funkcjonować i...
- Louis, co się dzieje?
- Dobrze mi tutaj.
Nie zamierzałam kontynuować tej rozmowy. Louis powiedział jedynie, że może pożyczyć mi pieniądze na bilet. Jakby zupełnie się tym nie przejął. Nie rozumiałam tego.
Tydzień później znów leciałam do tego USA, które tak odmieniło moje życie. Z Louisem nie pożegnałam się tak czule, jak poprzednio. Czasem był dla mnie wszystkim, czasem zwykłą osobą. Zmieniało się to z dnia na dzień.
A po przylocie znów zobaczyłam tą pogodną twarz Bruna. Objął mnie na powitanie. Na chwilę oparłam głowę o jego ramię. Bruno spojrzał mi w oczy i splótł nasze ręce.
- Jak było? - zapytał.
- Nie wiem. Momentami dziwnie.
- Wiesz, że jesteśmy przyjaciółmi?
- Wiem.

Znów było świetnie. Dzień w dzień z tymi chłopakami. Aż tu nagle zbliżało się Superbowl. Nie byłam na żadnych próbach, ponieważ Bruno mi zabraniał. Mówił, że zobaczę wszystko tego dnia.
No i nadszedł ten dzień.
Mecz się już zaczął, pierwsza połowa. Bruno przygotowywał się do występu. Stanął przed lustrem i próbował zawiązać swój krawat.
- Daj, widzę, że sobie nie radzisz - zaśmiałam się, po czym założyłam mu krawat i poprawiłam jego koszulę.
On niespodziewanie chwycił moje ręce. Od mojego powrotu stał się jakiś... Jeszcze bardziej przejmujący się mną. Był po prostu uroczy. Uśmiechnął się i na jego twarzy pojawiły się dołeczki.
- Będzie świetnie, nie stresuj się! - chciałam pocałować jego policzek, ale ten nagle, słysząc gdzieś swoje imię, obrócił głowę, przez co mój buziak wylądował częściowo na ustach.
Bruno zaśmiał się.
- Nie rozpędzaj się tak, masz chyba chłopaka - po czym puścił do mnie oczko i poszedł.
Przeszły mnie ciarki. To było... To było takie dziwne. On przyjął to z taką łatwością i jeszcze śmiał się z tego. Był taki, taki... Nie umiałam tego opisać. Po prostu się uśmiechnęłam.

Występ się zaczął. Było genialnie, nie umiem tego opisać. Tak świetnie się go słuchało. Szczególnie, gdy zaczął śpiewać Just The Way You Are. Wszystko inne się zatrzymało. Był on, tylko on, co chwilę spoglądający na mnie.

Zaczęła się druga połowa meczu. Widzowie na stadionie i miliony innych przed telewizorami. I jedna ja - Amy Evans, na którą Bruno ciągle spoglądał.
- Było genialnie! - zawołałam i chciałam do niego podbiec, ale... Poślizgnęłam się. Tak, było tak blisko upadku, ale... On mnie złapał. Podbiegł i złapał mnie. Odgarnął włosy z mojej twarzy i zaśmiał się.
- Uważaj na siebie, złotko. - powiedział, po czym poszedł się przebrać.
Przy nim zapominałam o wszystkim. O wszystkich. O Louisie.

1 komentarz: