czwartek, 28 sierpnia 2014

13 - Wielka ruina

- Och, Amy, Amy, przyznaj, że po prostu nie mogłaś wytrzymać tego pięknego widoku.
- Chciałbyś - rzuciłam w niego spinaczem.
- Nie, szczerze nie chciałbym. Cieszę się, że poznałem taką Amy jaką poznałem. Nieuległą, nie lecącą na kasę... Hm... Nienawidzącą mnie? Teraz już nie czuję potrzeby przekonywania cię do mnie, bo nie potrzebuję, żebyś była moją fanką. Choć fajnie by było, nie zaprzeczę. Ale dobrze, że jesteś tu z nami... Jako ta Amy, która nie wiem czy mnie lubi, czy nie, ale ja ją uwielbiam i mam nadzieję, że będzie taką damską wersją Phila. - uśmiechnął się.
Czy on to powiedział szczerze? To nie jest Bruno Mars, to Peter Hernandez. Szczerzy Peter Hernandez, któremu na mnie zależy.
- O ile ty będziesz moją męską wersją Meg.
- Dobrze, złotko.

.
Późno wróciłam do domu, bo mieliśmy bardzo dużo pracy w biurze. Zmęczona padłam na łóżko. Na czym ja właściwie stoję? Pokłóciłam się z siostrą, mój były chłopak nie chce mi w nic uwierzyć i ma mnie dość, a ja zaprzyjaźniłam się z cenionym celebrytą. Nikt nie zaprzeczy, że moje życie jest lekko
pokręcone.
Jak ja tęsknię za Louisem. Mówiłam już to? Czemu on musi być taki uparty i w nic nie chce mi uwierzyć? Przecież do niczego z Brunem nie doszło. A może on po prostu znalazł inną dziewczynę, chce się mnie pozbyć pod pretekstem, że to ja wszystko zepsułam? Nie no, nie jest chyba aż tak tragicznie, za dużo myślę. Gdybym tylko się do niego dodzwoniła, gdyby wysłuchał i mnie, i Bruna... Przecież nasza sprawa w mediach już dawno ucichła. Nikt nie wie, że jestem menadżerką Bruna i oby tak zostało, bo znów ludzie pomyślą niestworzone rzeczy.
Dość, pójdę się przejść.
Szłam przez te zatłoczone uliczki Los Angeles, które tak pięknie wyglądały nocą. W tym całym mroku nagle ujrzałam kogoś znajomego. Adam.
- Amy! Jak u ciebie?
- W porządku.
- Nadal menadżerka Bruno Marsa?
Coś do mnie dotarło. Powiedziałam mu przecież o mojej pracy. Przecież on ma swoje show. Co jeśli powie wszystko na wizji, a nasza sprawa znowu się rozpocznie? Jak mogłam być taka głupia?
- Eee, no okej. Ale obiecaj, że to zostanie między nami.
- Spoko, rozumiem, że chcesz mieć trochę spokoju, gdybym to wydał to przecież znowu uznaliby was za parę. Jest okej.
Dziękuję, jak dobrze, że Adam jest normalnym człowiekiem.
- Ale może w zamian za dochowanie tego sekretu... Pójdziemy razem na spacer? - zaśmiał się.
- Jasne, czemu nie. - to przecież tylko zwykły spacer.
- Wiesz, Amy.. Tęskniłem - mówił po drodze.
- Ta, fajnie nam się pracowało
- Ale nie za pracą - Adam zatrzymał się. - Tylko za tobą.
- Adam...
- Podobasz mi się, Amy, co poradzę.
- Mówiłam ci przecież, że ja i Louis...
- Tak, wiem. To było głupie. Zapomnijmy o tym.
- Kumple?
- Kumple. - przytaknął.
Zrobiło mi się strasznie głupio. Adam? Podobałam mu się? To naprawdę dziwne.
- Może będziemy się częściej widywać - zaproponował.
- Jako kumple, tak?
- Jasne, zero randek, kolacji czy czegoś. Może na przykład takie spacery.
Zapadła głupia cisza, nie wiedziałam o czym mam z nim gadać, jak się przy nim zachowywać.
- Widziałem cię jakiś czas temu z Brunem. Tylko menadżerka?
Już chciałam powiedzieć "Adam, przestań, skończ już to", ale w sumie po co?
- Przyjaźnię się z nim.
Wybuchł śmiechem, nie zrozumiałam jego reakcji.
- Nie zrozum mnie źle, ale myślisz, że taki Bruno Mars serio będzie miał dla ciebie czas?
- Peter Hernandez.
- Co?
- Naprawdę nazywa się Peter Hernandez, przy mnie to nie jest ten znany Bruno Mars. Choć i tak mówię do niego Bruno, bo Peter nie pasuje.
- Amy, martwię się o ciebie, nie chcę, żeby cię zranił.
- Adam, to moje życie, zaufałam mu i myślę, że on zaufał mi. Dużo gadałam z nim na tego typu tematy, naprawdę już nie myślę, że jest zapatrzoną w siebie gwiazdeczką.
- Jak uważasz - mruknął. - Ale lepiej zapamiętaj sobie moje słowa.
- Dobra, wracam już do domu - zdenerwowałam się.
- Odprowadzę cię - chwycił mnie za rękę.
- Nie, Adam. - szybko się wyrwałam i poszłam do domu.
Co on sobie myślał? Okej, kiedyś sama uważałam podobnie, no ale to wszystko to nie jego sprawa.

Mijały dni, tygodnie, a ja i Bruno stawaliśmy się coraz lepszymi przyjaciółmi. Zaprzyjaźniłam się też z większością Hooligans, zwłaszcza z Philem. Nastał już rok 2014, Bruno był już w trasie po Ameryce, a ja jeździłam razem z nim. Chłopacy dawali z siebie wszystko, cieszę się, że ich poznałam. Teraz dręczyła mnie myśl jak kiedyś mogłam nie lubić muzyki Bruna? Przecież jego piosenki są naprawdę świetne. Cam ucieszyłaby się na wieść, że go lubię... Ech. Nie wiadomo kiedy my ze sobą pogadamy.
Trwał właśnie ostatni koncert Bruna, po którym na jakiś czas wracamy do domu. Stałam za sceną patrząc jak Mars wczuwa się w całe show. Czasami mnie korciło, żeby wyjść na tą scenę i powiedzieć coś pod koniec... Że Bruno jest wspaniały, że wkłada całe serce w to co robi... Ale przecież nie mogłam. Ludzie nie mogą się o wszystkim dowiedzieć.
- Super ci poszło, Bruno - uśmiechnęłam się jak skończył.
- Jak zawsze - poprawił kołnierzyk swojej koszuli i zrobił minę cenionej gwiazdy.
- Ta, jasne.
- Co mówiłaś?
- Nic, kompletnie.
Uwielbiałam się tak z nim droczyć.
Jak zwykle po koncercie poszliśmy razem z Hooligans do hotelu i razem w jednym pokoju gadaliśmy o wszystkim i niczym. Siedziałam koło Bruna. Jak zawsze zresztą.
Nagle niespodziewanie zadzwonił mój telefon. Nie uwierzycie... Sama początkowo nie uwierzyłam. Nie, to niemożliwe...
- Wszystko okej? - zapytał Bruno.
- Tak, ale ja... Ja muszę odebrać - wydobyłam z siebie i szybko opuściłam pokój hotelowy. - Halo?
- Cześć - głos Louis'a, którego nie słyszałam tak długo. Czułam tak wielkie podekscytowanie, jeju, kocham go. Kocham go najmocniej na świecie. - Nie jest dobrze - jego głos posmutniał, nigdy nie słyszałam go w takim stanie. Wystraszyłam się jak nigdy.
- Co się stało? - szepnęłam.
- Babcia, ona... - słyszałam tylko jak Louis się rozpłakał. Nigdy nie słyszałam, żeby płakał. NIGDY. Zawsze był silny.
- Co się stało? - powtórzyłam bardziej przerażona.
- Amy, przyjedź tu, proszę. Wiem, że nie dałem ci nic wyjaśnić, przepraszam. Teraz cię potrzebuję. Błagam, przyjedź.
- Ale co się dzieje, Louis, co z babcią?
- Ona... Ona nie żyje.
W tym momencie komórka wypadła mi z rąk. Rozpłakałam się na środku korytarza. Moje życie na nowo stało się wielką ruiną, jakąś wielką zapadnią nieszczęść.

3 komentarze:

  1. Smutno mi przez Ciebie :( Ale nie mogę się doczekać jak to się dalej potoczy :*

    OdpowiedzUsuń
  2. ejj noooooo jak mogłaś uśmiercić babcie......w sumie to mogłąś no ale dawaj następny

    OdpowiedzUsuń